24 gru 2011

Wszystkiego co najlepsze, Kochani!
Wesołych Świąt!

22 gru 2011

gdzieś pomiędzy...

... pisaniem pracy inżynierskiej i kolejnymi zaliczeniami wyrywam krótkie chwile na to, co powinno się zrobić przed świętami - na kupowanie prezentów, sprzątanie, i oczywiście pieczenie pierniczków! W centrach handlowych szaleństwo - ludzie w wirze zakupów wpadają po kubek gorącej, stawiającej na nogi kawy, chłodzącego owocowego froothies'a czy kawałek poprawiającego ( po nieudanych łowach ) humor ciasta. W tym roku jestem po drugiej stronie - za barem kawiarni, w której pracuje też wszystko dzieje się bardzo szybko. Każdego Gościa staramy się traktować indywidualnie i dobrać coś takiego, co poratuje go w tym szaleńczym ferworze w jakim każdy uczestniczy przed Świętami.
Prezenty pochowane w szafie czekają na nowych właścicieli, pudła, wstążki i inne przydatne rzeczy czekają na moją ulubioną chwilę - pakowanie prezentów. Pewnie zrobię to dziś, po pracy - przecież koło północy wszyscy w domu kładą się spać ( jeśli już nie śpią ) i spokojnie można przygotować pudełka z niespodziankami.





Pieczenie pierniczków to taki moment przed Świętami, którego nie wyobrażam sobie pominąć. I chyba nie tylko ja - mój brat dopytywał od paru dniu, czy zrobię w tym roku pierniczki i czy na pewno, bo jak to Święta bez nich? Wczoraj wstałam o 7 rano, pobiegłam do składniki i zaczęłam zabawę w wycinanie, pieczenie, lukrowanie. Aura zrobiła się iście świąteczna, bo unoszącemu się w całym domu korzennemu zapachowi towarzyszył sypiący za oknem śnieg.





Nie ma nic lepszego niż przygotowania do Świąt. No chyba że leżenie do góry brzuchem po Wigilijnej kolacji i oglądanie prezentów, które znalazło się pod choinką.

Życzę Wam, Kochani, wszystkiego co najlepsze, spełnienia wszelkich marzeń i żeby Wam się chciało - bo od tego chcenia, zależy WSZYSTKO!

Pozdrawiam i całuję świątecznie,
Agnieszka.

30 lis 2011

wooly day.

Za oknem słońce świeci zdecydowanie inaczej niż latem. Światło jest cieplejsze i jest go zdecydowanie mniej. Ma w sobie jednak pewien nietypowy dla lata czar - wszystko wydaje się być bardziej miękkie i bardziej przytulne. Tę przyjemną cechę można dodatkowo spotęgować. Osobiście staram się otaczać dużą ilością dzianiny - noszę już grube swetry, chowam zmarznięte stopy w wełniane skarpetki, a wnętrza ozdabiam dzianinowymi poduchami. Mam to szczęście, że moja Mama ma ogromną cierpliwość i talent - robi prześliczne podusie, które wzbudzają zazdrość i włączają myślenie "też taką chcę!". Towar jest iście deficytowy, ale dzięki temu wyjątkowy - mam niepowtarzalną ozdobę, której nie ma nikt inny.





Wczoraj wpadłam na pewien pomysł, muszę tylko dokupić kilka kolorów wełny i to co już pomału zaczęłam tworzyć niedługo ujrzy światło dzienne. Myślę, że pomysł może być ciekawy do wykorzystania, dlatego już wkrótce krok po kroku pokażę, do czego wykorzystuję...



...pomponiki!

Pozdrawiam serdecznie,
Agnieszka.

24 lis 2011

tysiąc osiemset.

Tyle kilometrów przejechaliśmy z J. jadąc do Stuttgartu i w drugą stronę. Do celu poprowadził nas wydruk drogi z Google Maps (polecam!). Powrót do domu był trochę gorszy... Pogubił nas jakże niezawodny GPS i po godzinnej ciszy spowodowanej ostrą wymianą zdań chwilę wcześniej, mój Towarzysz nieśmiało stwierdził, że chyba ustawiłam w nawigacji drogę "zwiedzanie". Przyznać trzeba, że straciliśmy dobrą godzinę jeżdżąc po małych wioskach na południu Niemiec. Ale ogromnym plusem jest fakt, że tereny są tam naprawdę niesamowite. Trafiliśmy na cudownie słoneczne i przepiękne dni, a małe skupiska domów oddalone od siebie o niespełna kilometr między jedną a drugą wioską całkowicie skradły moje serce. Pomimo drobnego naburmuszenia ostrożnie wymienialiśmy ochy i achy nad kolejnymi widokami. Autostrady są bardzo szybkie, ale monotonne. Dlatego pomimo, dłuższej niż pierwsza, drogi byłam zadowolona i szczęśliwa, że przyczyniłam się do spełnienia chłopięcego marzenia mojego Ukochanego.
Jeśli chodzi o sam Stuttgart, to bardzo industrialne i niesamowicie rozwinięte miasto. Pojechaliśmy samochodem, ale w mieście poruszaliśmy się szybką kolejką - S-Bahn. Przyjemna i szybka podróż z miejskimi widokami za oknem. Muzeum... Robi NIESAMOWITE wrażenie. Nie jestem fanką motoryzacji w stopniu większym niż zwyczajny. Jeżdżę swoim autem, staram się o nie dbać, ale nie można powiedzieć że to moja szczególna pasja. Jednakże takie miejsce robi wrażenie. Na każdym. Wszystko co się tam znajduje jest wyczyszczone i wypolerowane do granic możliwości. I aż prosi: zrób mi zdjęcie! No więc robiłam, pstrykałam, starałam się złapać wszystko. Pokażę tylko kilka zdjęć, bo mam ich dobre parę setek.









Stuttgart jest stolicą motoryzacji. Oprócz muzeum, które było naszym celem odwiedziliśmy jeszcze jedno, bo J. mnie namówił: skoro jesteśmy to powinniśmy i tam zajrzeć. I zajrzeliśmy - Muzeum Porsche to nasz drugi cel.





Co robił Volkswagen w tym muzeum? Nie pamiętam, albo po prostu nie zarejestrowałam - dużo wrażeń jak na jeden raz i motoryzacyjny zawrót głowy wywołuje zaniki pamięci. Też błyszczał, że aż miło!





Wróciliśmy w niedzielę wieczorem, a poniedziałek o 6:25 miałam pociąg do Warszawy. Wróciłam wczoraj o 20 i nie wiem jak się nazywam, bo prowadziliśmy we dwoje z kolegą szkolenie dla prawie 90 osób. Z każdym indywidualne ćwiczenia, z każdym analiza postępów i egzamin. 10 dni. Mam nadzieję, że już wkrótce owocnych.



Pozdrawiam Was serdecznie i cieszę się, że już jestem.
Agnieszka

7 lis 2011

Czasami urywam zdanie wpół słowa. Zastanawiam się, co powinnam napisać, żeby ktoś chciał to przeczytać. Czasami zaczynam notkę po kilka razy, bo z każdą próbą wydaje mi się, że nic więcej nie mam do powiedzenia. A potem nagle piszę i słowa same układają się w zdania mające jakiś sens.



Ostatnio jestem chaotyczna. Zaczynam coś, żeby zaraz to zostawić i zająć się czymś innym. Czasami tak już mam, że codzienne nakręcenie ulega zmęczeniu i rzeczy które mogłabym już dawno dokończyć odkładam na wieczne „na później”. Kiedy człowiek ma wolny wtorek, a później maszeruje do pracy w środę, w czwartek znowu ma wolne, a później idzie do pracy w piątek, sobotę i niedzielę, to gubi się w rzeczywistości. Stwierdzam, że tryb pracy jaki wykonuję, czyli „nie po kolei” sprawia, że zupełnie przestawia mi się system organizowania siebie i swojego czasu wolnego. Raz na rano, raz na popołudnie. Wychodzę do pracy, później z niej wracam i już jest ciemno. To jest coś czego w jesieni i przestawianiu czasu nie lubię. Rano jest ciemno, wieczorem znowu to samo. Zdjęciowych inspiracji nazbierała się całkiem spora garstka i leżą. I czekają. A ja planuję i nie umiem się spiąć. Rano odsypiam, wieczorem zalegam pod kocem z herbatą i tak przez palce uciekają mi kolejne dni. Na szczęście do piątku już nie tak daleko i w końcu będę mogła na nowo się pozytywnie nastroić i może nawet uda mi się zorganizować? Pomału planuję co jest „absolutnie konieczne” do zabrania do Stuttgartu, a czego „mieć właściwie nie muszę, ale możnaby wziąć ze sobą”. Lubię takie wyjazdy. Lubię kiedy mamy czas tylko dla siebie, we dwoje. I czekam na to, bo to już czas – obydwoje potrzebujemy wytchnienia.





Po Stuttgarcie to się dopiero zacznie karuzela... Ale póki co o tym nie myślę. Czekam z utęsknieniem na następny weekend!

Pozdrawiam Was serdecznie,
Agnieszka.

PS. Dyniowo trochę zaszalałam, ale nie było jak zrobić zdjęć. Puree dyniowe mam w zapasie, więc jeśli znowu coś upiekę, to pokażę na pewno. Obiecuję!

31 paź 2011

wyjeżdżamy!

Już za 10dni! Weekend będzie tylko nasz. I to nie byle jaki weekend, bo spędzimy go w Muzeum Mercedesa w Stuttgarcie. Przed nami dłuuuga droga, mam nadzieję, że wszystko potoczy się przyjemnie i tak jak zaplanujemy. Przeglądam internetowe serwisy poświęcone temu miastu, ale liczę, że może ktoś z Was zna Stuttgart i zechce podzielić się tym, co warto tam zobaczyć? No i może po drodze w Niemczech warto wstąpić do jakiegoś wnętrzarskiego sklepu? Poradźcie mi coś, proszę.

Jutro pokażę Wam, jakiego uroczego Pumpkina udało nam się wczoraj wyciąć z J. z ogrooomnej dyni. Zabawa z wygrzebywaniem miąższu i wycinaniem mu buźki była przednia!

Pozdrawiam serdecznie i liczę na rady!

26 paź 2011

kolejne próby.

Wszędzie widzę dynie. Na ryneczku Pani zapraszająca do zakupów stoi ze skrzynką pełną okrągłych, wręcz pakujących się do rąk, pękatych dyń. Ta Pani nie wie, że na przednim siedzeniu mojego auta siedzą już dwie śliczne, intensywnie pomarańczowe kule. Skusiłam się. Właściwie nie mam zielonego pojęcia, jak się zabrać za dyniowe wypieki. Od kilku dni przeglądam przepisy, wertuję książki i podczytuję kulinarne blogi. Dynie. Są trochę jak gruszki, których się bałam i nigdy nie lubiłam - nieodkryte i obiecujące niezapomniany smak. Spróbuję, bo dlaczegóż by nie? Przecież trochę już wiem, próbowałam różnych rzeczy. Oswoję dynie, bo są tak urzekające, że aż proszą się aby coś z nich przyrządzić. I ten kolor! Moje są bardzo mocno pomarańczowe - prześliczne!



W końcu nie tylko księżniczki w bajkach mają dyniowe karoce - teraz dziewczyny zapraszają dynie do swoich kuchni.
Więc... nadchodzę! Z kolejnymi kulinarnymi próbami. Dam znać co z tego wyszło i na co się w końcu zdecydowałam. A może macie pomysł na jakieś wyjątkowo pyszne, warte polecenia i urzekające COŚ z dyni?

A jeśli chodzi o bardziej babskie sprawy... Jakiś czas temu kupiłam jesienny wisiorek. I noszę go, i noszę bo zdaje mi się szczególnie uroczy - właśnie teraz.



Pozdrawiam Was jesiennie,
Agnieszka.

25 paź 2011

ciepło i przytulnie.

Zawsze kiedy za oknem robi się mgliście, zimno i wieje wiatr, wyciągam wszelkie możliwe koce, poduchy i inne przyjemne przedmioty, które umilą mi jesienne dni. Obowiązkowo z kubkiem cynamonowej herbaty w dłoni. Zmieniam nastawienie do świata na bardziej melancholijne i próbuję zwalniać tempo. W tym roku ilość zadań, które mam do wykonania absolutnie nie pozwala na jakiekolwiek przystanki. Praca inżynierska groźnie łypie na mnie stosem ankiet do zrobienia, w pracy trochę nerwowo oczekujemy zmian, a warszawskie trenowanie znowu stało się bardzo realne - bardziej niż kiedykolwiek. To właśnie teraz wpuszczam Toffiego pod kołdrę i pozwalam mu wtulać się w moje stopy. Nie wiem, które z nas jest z tego powodu bardziej szczęśliwe - czy on pakujący się na łóżko, do którego zazwyczaj nie wolno mu wchodzić, czy ja przytulona do ciepłego futrzatego ciałka...



Mimo wszystko znajduję czas, aby używając Plannera na stronie IKEI, wirtualnie meblować "naszą" kuchnię dobierając odpowiednie szafki, piekarnik czy wymarzony zlew. Niesamowita zabawa! Szczerze mówiąc to dość trudne i trzeba trochę się pomęczyć, aby wszystko znalazło swoje miejsce a przy tym fajnie współgrało z całością. Ale czego się nie robi, aby spełnić swoje marzenia?
Robię sobie listę wymarzonych rzeczy "must have". Jeśli uda mi się to jakoś wszystko złożyć, pokażę Wam o jakich wnętrzarskich dodatkach marzę. A trochę tego jest.





Pozdrawiam Was ciepło,
Agnieszka.

12 paź 2011

szybki post DIY.

Wiecie co lubię bardziej niż dostawanie prezentów? Wręczanie ich komuś! A jeśli jeszcze mam czas i możliwości, żeby prezent był zapakowany mocno 'handmadeowo' to już w ogóle pełnia szczęścia.
Wczoraj pakowałam prezent na urodziny mojego J. Opakowany został tradycyjnie już w moje ukochane szarości i beże.





Serduszka ulepiłam po kolei z masy solnej ( 1 część mąki pszennej, 1 część mąki ziemniaczanej, 1 część soli, 1 część wody, 2 łyżki oleju ), wypiekłam w 150*C i pomalowałam lakierem do paznokci. Potem przywiązałam do pudełka i voila - gotowe!

I jeszcze raz: WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO! ( bo mam nadzieję, że to przeczytasz ).

Wszystkim życzę słonecznego dnia!
Pozdrawiam, Agnieszka.

6 paź 2011

tej jesieni...

Tej jesieni trochę się zmienia. Po raz pierwszy będę wkopywała cebule tulipanów. Po raz pierwszy muszę przyciąć krzewy. Po raz pierwszy mówię o Ogrodzie myśląc: mój. Nie jest mój tak naprawdę, właściwie nie powinnam chyba tak myśleć. Ale spędzając tam tyle czasu tego lata zostawiam w nim na jesień i zimę ogromny kawał samej siebie. Tej jesieni oswajam GRUSZKI.



Szczerze mówiąc nie wiem, dlaczego ich tak nie lubiłam. Chyba trochę z przekory, może trochę się uparłam? Zawsze mówiłam, że gruszka to jedyny owoc, którego nie jem, bo go nie znoszę. Po kilku latach wymyślonej nienawiści postanowiłam, że zacznę gruszki jeść. I zaczęłam. Nie od jedzenia, ale od oswajania ich najpierw na fotografiach.





Po kilku ujęciach stwierdziłam, że są wyjątkowo fotogeniczne - mają różne kształty, niesamowitą paletę barw, plamy, kropki. I są takie trochę... rustykalne? Mają w sobie czar czegoś z dawnych lat. Nie potrafię tego nazwać, ale ich urok jest bezapelacyjny.
Parę dni temu zaczęłam od muffinek. Wyszły smaczne - mokre, o intensywnym smaku, podkreślone imbirem. Ale to nie było to. Postanowiłam upiec jakieś ciasto. Coś w typie tarty... I tak oto powstała budyniowa tarta gruszkowa.



Aby upiec taką tartę potrzebujemy:
1/2kg mąki
3/4 szklanki cukru
kostkę masła ( 250g ), dość zimną
1 łyżeczkę proszku do pieczenia
opakowanie cukru waniliowego
2 jajka
opakowanie niesłodzonego budyniu waniliowego
3 duże gruszki

Wszystkie składniki zagniatamy. 1/3 ciasta pakujemy w foliowy woreczek i wkładamy do zamrażalnika. Pozostałą część wykładamy na, wysmarowaną masłem i posypaną bułką tartą, ceramicznę formę do pieczenia tarty o średnicy 30cm. Gotujemy budyń w sposób podany na opakowaniu i jeszcze gorący wylewamy na ciasto. Obrane gruszki kroimy w plastry i układamy na budyniu. Zmrożoną część ciasta ścieramy na tarce bezpośrednio na gruszki. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180*C, ok 45min. Ciepła tarta jest przepyszna, ale budyń się lekko rozlewa. Dlatego jeśli chcemy kroić ładne, równe kawałki trzeba odczekać do ostygnięcia.



To ciasto przekonało mnie do gruszek. Nauczyło też, że ich kupowanie nie jest taką banalną sprawą. Gruszki kupowałam 2 razy. Pierwsze były śliczne, drobne i jasnozielone. Jednak nie sprawdziłam ważnej rzeczy - zapachu. Po przekrojeniu ( były twarde ) spróbowałam jednej i W OGÓLE nie smakowała gruszką. Gruszki przy zakupie trzeba dotykać i wąchać - muszą mocno pachnieć i być niezbyt twarde. Tylko takie mocno aromatyczne nadają ciastu smak, jakiego oczekiwałam.

Mam w planach kolejne eksperymenty kulinarne. Najpierw jednak pokażę Wam, co jakiś czas temu wymyśliłam i zrobiłam. W końcu to działanie napędza kolejne pomysły.

Tej jesieni nie mogłabym wyobrazić sobie lepszej.

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie,
Agnieszka.

3 paź 2011

jesienne ciasto. / wyniki CANDY.

Dziś zacznę od wyników, bo zapewne osoby, które stanęły w kolejce po słodkiego cupcake'a czekają na rozstrzygnięcie konkursu.
W zasadach zabawy prosiłam, aby umieścić informację o zabawie na swoim blogu. Wybrałam książkę, która wydała mi się ciekawa, weszłam na bloga autorki recenzji i... nie ma nawet drobnego wpisu, że zabawa odbywa się na moim blogu. Niestety zasady są zasadami i sprawdzam, czy mój wybór jest trafny.
Szczerze mówiąc miałam kilka typów, ale niestety niektóre odpadły z powodu niezaznaczenia informacji o candy u mnie.
Tym samym chciałam ogłosić, że zabawę wygrywa... Espresso! Po książkę zamierzam sięgnąć i dam Ci znać, jak mi się podobała. Poproszę o przesłanie danych do wysyłki nagrody na mojego maila: agafleischer@gmail.com . A wszystkich zapraszam na kolejną zabawę, która zapewne odbędzie się znowu za jakiś czas.

Są takie ciasta, które piekę kilka lub nawet kilkanaście razy pod rząd. Są przyjemne do przygotowania, ZAWSZE się udają i smakują każdemu. Uwielbiam miny ludzi, którzy dostając po raz pierwszy kawałek tego ciasta na talerzyku, słyszą z czego je robię. Ciasto marchewkowe to poezja smaku - marchewka, orzechy i śmietankowy krem. Musicie je upiec, bo jest zwyczajnie WSPANIAŁE.



Do upieczenia tego ciasta potrzebne będą:
1,5 szklanki mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
1 łyżeczka cynamonu
0,5 łyżeczki soli
1 szklanka cukru
2/3 szklanki oleju
3 jajka
1,5 szklanki marchwi startej na grubych oczkach
1 opakowanie ( 16g) cukru waniliowego
1,5 szklanki orzechów włoskich

Jajka, cukier i cukier waniliowy ubijamy. Dodajemy mąkę z proszkiem do pieczenia, solą, sodą i cynamonem. Miksujemy. Dodajemy olej i porządnie rozmiksowujemy.
Dodajemy marchew i 3/4 szklanki orzechów. Orzechy można siekać lub rozbić. Polecam szczególnie ten drugi sposób, bo jest szybki i prosty. Orzechy wkładam do woreczka foliowego, taki woreczek pakuję w drugi woreczek i tłuczkiem do mięsa rozbijam drobno orzechy. Nie można przesadzić, żeby to nie był taki orzechowy pył - muszą to być drobne, jakby posiekane kawałki. Całą masę trzeba dokładnie rozmieszać i przelać w okrągłą formę, wysmarowaną masłem i posypaną bułką tartą, o średnicy ok 22cm. Wkładamy do nagrzanego do 180*C piekarnika i pieczemy ok 1godz. Po ostygnięciu ciasta ścinamy górę na wysokości ok 1/3 ( patrząc od dołu ) żeby powstała taka "czapa".



Na polewę potrzebujemy:
4 łyżki masła w temp. pokojowej
1,5 szklanki cukru pudru
250g serka śmietankowego ( ja kupuję taki pakowany w papierek i w folię )
1 opakowanie (16g) cukru waniliowego

Wszystko rozmiksowujemy razem na gęstą masę. Połową przekładamy ciasto, a drugą połową smarujemy górę i posypujemy pozostałą częścią orzechów ( również rozdrobnionych ).
Ciasto można włożyć na ok. 1godz. do lodówki aby krem trochę stężał, ale nie jest to konieczne.



Kroimy wieeeelkie kawały i zajadamy ze smakiem. Smacznego!

A już niedługo opowiem Wam o moim romansie z pewnym... owocem. Długo nie mogłam się do niego przekonać. Czas to zmienić. Zgadniecie cóż to takiego?

Pozdrawiam serdecznie,
Agnieszka.

19 wrz 2011

jesienne CANDY!

Dziś pierwszy dzień mojego dwutygodniowego urlopu. Po intensywnej nauce i ciężkiej pracy przyszedł w końcu czas na pomyślenie o sobie! Czas nadrobić czytelnicze zaległości, wypróbować nowe przepisy i poszaleć z aparatem. Wróciła wena, dużo siły do działania i pomysły. Mam już w połowie skończoną jedną rzecz, ale pokażę dopiero jak trafi tam, dokąd powinna.





Dzisiejsza aura mnie nie rozpieszczała - było chłodno i pochmurnie. Nie zniechęciło mnie to jednak do zrobienia zdjęć w jesiennym klimacie. Pomyślałam też sobie, że chętnie podzielę się z Wami czymś, co mnie wprawia w dobry humor. Uwielbiam porcelanę, przeróżne formy i foremki. Otóż do wygrania w CANDY będzie jeden z prześlicznych, porcelanowych cupcake'ów - mojego małego zbierackiego konika.



Do wygrania mniejszy cupcake z powyższego zdjęcia. Zasady są proste - tym razem oprócz wpisu pod postem, proszę abyście napisali jakie książki polecacie do poczytania i dlaczego. Mam teraz sporo czasu i chcę poczytać. Im więcej książek uda mi się odkryć, tym lepiej - ostatnio moją jedyną lekturą była makroekonomia i statystyczne sterowanie procesem. Zdecydowanie potrzebuję jakiegoś literackiego oddechu.
O CANDY proszę także dać znać na swoim blogu ( o ile taki posiadacie ). Wyniki ( drogą wyboru najciekawszej książkowej propozycji ) pojawią się w ostatni dzień mojego urlopu, czyli drugiego października.





Pozdrawiam serdecznie i czekam na Wasze wpisy,
Agnieszka

11 wrz 2011

wieczornych rozmyślań kilka.

Wczoraj wróciłam z Warszawy. Tym razem to ja byłam trenerem - przekazałam to co wiem kolejnym osobom. To trochę dziwne stać po drugiej stronie. Rok temu stres związany z Olimpiadą Kawy odczuwałam na własnej skórze - teraz stresują się inni. To duży krok do przodu i sprawdzian dla mnie samej. Wiem o tym, że niełatwy ze mnie trener - krzyczę, wałkuję wciąż od nowa to samo, po prostu wymagam. Ale chyba taka już jestem, że wymagania wysoko stawiam zarówno sobie, jak i innym.
Z drugiej jednak strony odpuszczam, i nerwy zostawiam za sobą jeśli chodzi o codzienne sprawy. Robimy porządek w Tajemniczym. Ogród zaczyna wyglądać naprawdę uroczo. Mój Ukochany uwijał się jak mróweczka podczas mojej nieobecności i kolejny milowy krok w kwestii ogrodowej mamy za sobą.



Jestem mu wdzięczna za spokój, za pewność i za to, że jest. Ja czasami jestem zbyt emocjonalna i za bardzo wszystkim się przejmuję. J. potrafi przywrócić równowagę. Właściwie jestem teraz w takim momencie życia, że mogę powiedzieć: niech wszystko płynie swoim torem i dzieje się w swoim tempie, a będę naprawdę szczęśliwa.



Miłego dnia Wszystkim życzę!

24 sie 2011

IKEA XXL 2012

Jesień już tuż tuż. Wiecie dlaczego tak myślę? Już po raz trzeci pod koniec lata, na początku tygodni pachnących jesiennym deszczem, dymem i opadłymi liśćmi, do mojego domu zawitał katalog IKEA w wersji XXL.



Oglądanie takiego katalogu to duuuża, dosłownie, przyjemność. Po raz kolejny z kubkiem gorącej aromatycznej herbaty zakochuję się w nowych aranżacjach, przepięknych wnętrzach i meblach.
Katalog pachnący nowością rozkładam przed sobą i oglądam kawałek po kawałku marząc o tym, jak mogłoby kiedyś być w... NASZYM własnym domu. Takim stworzonym z miłości, poskładanym kawałek po kawałku z dwóch różnych światów. IKEA w tym roku nastraja mnie bardzo romantycznie.







W tym roku proponowane aranżacje są bardzo skandynawskie i bardzo w stylu vintage. Dużo prostych form, naturalnych materiałów. Czuję, że to taki styl mi odpowiada - nieprzesadzony i bezpretensjonalny, acz bardzo elegancki. Tak chciałabym mieszkać. I mam nadzieję, że rzeczywiście uda "mi się tu urządzić" dokładnie tak, jak chciałabym mieszkać.



Pozdrawiam Was serdecznie,
'ikeowo' zaczytana Agnieszka.

PS. Dołączam link do katalogu, do bezpośredniego oglądania.

16 sie 2011

Piekę bo lubię. Lubię eksperymenty, nowe smaki, niepewność czy uda się tak jak powinno. Piekę z miłości. Bo kocham widok ukochanej osoby zajadającej się moimi wypiekami. Bo słowa "kochanie, ale dobre!", "siooora, pyszne!" i "córeńko, miałam się odchudzać" to naprawdę najmilsze słowa na świecie. Dziś piekę czekoladowe muffiny wypełnione Nutellą. Trochę na czuja, trochę z podpowiedzią. Siedzą w piecu i pachną, oj jak pachną!
Jeśli się udadzą podam Wam przepis, bo właściwie nie jest tak oczywisty.



EDIT: Muffiny wyszły WSPANIAŁE. Nie są za słodkie. Mąka daje im specyficzny, ale bardzo odpowiadający mi smak.

Na 16szt. potrzebujemy:
3 szklanki mąki razowej (użyłam orkiszowej bo została mi po ostatnich ciastkach)
1 szklankę cukru trzcinowego
1 szklankę ciemnego kakao (niesłodzonego)
3 łyżeczki proszku do pieczenia

Suche składniki mieszamy w jednej misce.

1 mały jogurt naturalny
1 szklankę oleju (użyłam z pestek winogron)
1 i 1/4 szklanki mleka

Mokre składniki mieszamy w drugiej misce.
Wszystko razem mieszamy, niezbyt dokładnie. To "niezbyt dokładnie" jest kluczem do pieczenia pysznych, puchatych babeczek. Kiedyś nie wiedziałam, że ma tak duży wpływ na to, jakie ciasto będzie po upieczeniu. Zbyt długie mieszanie powoduje "zbicie się" ciasta w ciężką i twardą masę - muffiny wiele tracą. Ciasto ma być dość gęste, nielejące.

+ słoiczek 350g Nutelli.

Piekarnik rozgrzewamy do 200*C. Papilotki ułożone w foremce wykładamy łyżką masy, nakładamy łyżkę Nutelli i zakrywamy masą tak aby papilotki były prawie pełne (trochę więcej niż 3/4).
Pieczemy 25min. Wyciągamy i studzimy.



Ze szklanką ciepłego mleka z syropem waniliowym te muffiny po prostu przenoszą do kulinarnego raju.

Jeśli chodzi o wnętrzarskie sprawy... Właściwie dzieje się dużo, ale to wszystko jest tak "niefotogeniczne" i nieciekawe, że nawet nie ma sensu pisać o tym. Bo przecież przekopanie ogrodu, czy zamawianie kontenera na śmieci nie jest zjawiskiem zbyt urokliwym. Ale pomału! Do wszystkiego dochodzimy własnymi siłami, a w przerwach zasypuję mojego J. słodkościami - niech chociaż trochę umilą nam te nieprzyjemne prace.



Życzę Wam miłego dnia i obiecuję, że już wkrótce pokażę choć kilka zdjęć z Tajemniczego Ogrodu - tutaj praca jest ciężka, ale efekty są widoczne od razu.

Pozdrawiam!