Na szczęście te ciężkie decyzje przerywane są miłymi akcentami. Tydzień temu, podczas wizyty w TkMaxx'ie znalazłam piękny kosz. Słomkowy, poprzeplatany czarnymi i białymi paseczkami. Trochę w stylu marokańskim - jakże rozpowszechnionym obecnie na blogach! Marzyły mi się różne kosze, ale zawsze coś powstrzymywało mnie przed zakupem. I dobrze! Bo trafiłam na mojego "żołędzia" (jak ochrzciłyśmy go z Mamą) i nie mogłam przestać o nim myśleć. Drugi raz do TkMaxx'a pojechałam już z myślą, że jeśli jeszcze tam stoi to już go takiego samotnego nie zostawię. Słowa dotrzymałam i... jest! Czekał na mnie tydzień. Do tego wszystkiego wczoraj w IKEI J. postanowił sprawić mi przyjemność i... kupiliśmy idealnie pasujący do poprzednika kosz na naszego filodendrona. Stoją sobie nasze bliźniaki obok siebie i cieszą oczy. Czyż to nie miało tak być?
W oczekiwaniu na komodę/półkę zmieniam co jakiś czas aranżacje naszej sypialnianej komody. Pamiętacie moją rozpaczliwą akcje poszukiwania białych sówek? Zakończyła się szybciutko wielkim sukcesem, ale miłość do białych sów mi nie przeszła. Mój Młodszy Brat sprezentował mi jedną na urodziny, a J. kolejną. I tak oto stoją sobie sówki w naszej sypialni i cieszą. Za każdym razem kiedy na nie patrzę. Są urocze - jedna jest grubaskiem, a druga wygląda jak złożona z origami. Tak różne a jednak pasują do siebie idealnie.
Kocanki przynieśliśmy wczoraj ze spaceru. Wyrwałam je z ziemi razem z bryłą korzeniową i tak już zostało. Prosto i naturalnie. Tak jak lubię. Ładne rzeczy nie muszą być "po coś". Ważne, że są.
Pozdrawiam Was serdecznie,
Agnieszka