27 cze 2015

jedziemy na wycieczkę...

... bierzemy wannę w teczkę!

Zaraz, zaraz - wannę?!

Kiedy mój J. powiedział, że wyjeżdżamy na kilka dni w góry, bardzo się ucieszyłam. Muszę przyznać, że jestem dość zmęczona. Opieka nad wymagającym 5cio miesięczniakiem pochłania 100% czasu, a kiedy już zdarzają mu się drzemki - odsypiam razem z nim. Kiedy więc ktoś powie Wam, że przy niemowlaku ma się naprawdę dużo czasu - nie dajcie sobie tego wmówić tak jak ja. Zdecydowanie trudno się z czymkolwiek wyrobić! Dlatego też wizja wyjazdu bardzo mnie ucieszyła. W myślach zaczęłam pakować naszą czwórkę (tak, tak! Figa też z nami wyjeżdża)... Ubranka, kosmetyki, pieluszki, wózek, wanienka... STOP! Jak zabrać ze sobą dużą, niemowlęcą wanienkę, która genialnie sprawdza się w domu? Przecież ledwie zmieścimy wszystko w bagażniku!
No i tutaj, po raz kolejny, na pomoc przychodzi nam marka Beaba Polska. Turystyczna wanienka genialnie sprawdza się w podróży. Złożona zajmuje niewiele miejsca (mój Tata zapytany o to, co to jest odpowiedział "torba na laptopa?"), a rozłożona jest przynajmniej tak duża, jak jej stacjonarna kuzynka. Genialne! Szybkie składanie (boki zapinane na rzepy), niewielkie rozmiary i porządne wykonanie, to jest to, czego było nam trzeba. Polecamy z całego serca!




Kolejna rzecz, bez której nie wyobrażam sobie podróżowania z maluchem to torba do wózka. Sama w sobie lekka (bo przecież nosić/wozić w niej będziemy "tylko to, co najpotrzebniejsze"), z masą przegródek i... fajnie wyglądająca. Szukałam czegoś prostego, graficznego, pasującego do naszej Gwiezdnej Bryki. Wybór padł na sprawdzoną markę SKIP HOP i tegoroczny model Grand Central. Torba jest bardzo pojemna i na tyle "niewózkowa", że już kilka osób widząc ją na moim ramieniu zapytało, skąd mam taką fajną torebkę. Moją kupiłam w Fabryce Wafelków.



A co w torbie? Na długą podróż niezbędne są umilacze czasu malucha - grzechotki, gryzaki - słowem: zabawki! Zabraliśmy ze sobą kilka gryzaków (ulubiona Sophie oraz Little Efant), szydełkowego szopa, liska z dzwoneczkiem w brzuszku, dzwoniące ptaszki, które dostaliśmy w prezencie od MuppetShop i... Mr B. od Lullalove. Kiedy T. był malutki, służył nam jako termofor - ma w brzuszku kieszonkę, do której mieści się grzejący wkład. Teraz genialnie przyciąga uwagę i pozwala zapomnieć o marudzeniu. 





Kolejna niezbędna w podróży rzecz to kocyki i otulacze. Moje ulubione Pink No More tego lata proponuje piękny, etniczny wzór. Mamy poduszkę, kocyk z zaczepem do wózka/fotelika i otulacz. Używamy bez przerwy - nawet dziś mały T. spał w wózku, zaparkowanym pod naszą morelą, okryty kocykiem z kolekcji Ethnic. Genialna jakość, nasycone kolory - polecamy z całego serca!



Bez czego jeszcze nie wyruszamy na dłuższy czas z domu?  Konieczne przy wyjeździe z Maluchem są dla nas:
  • książeczka zdrowia,
  • kosmetyki używane przy codziennej pielęgnacji, 
  • krem z filtrem (polecamy Pharmaceris z filtrem 50+ dla dzieci od urodzenia), czapka z daszkiem/kapelusik,
  • aspirator do noska,
  • syrop przeciwbólowy/przeciwgorączkowy
  • duuuży zapas pieluszek i mokrych chusteczek
  • ubranka dla malucha w dużej ilości,
  • wózek z osłoną przeciwdeszczową,
  • nosidło Tula,
  • fotelik samochodowy z adapterami do wózka
  • płyn antybakteryjny do rąk (jeśli nie ma możliwości umycia rąk po przewijaniu, do karmienia itd. to jest niezastąpiony)
W tym roku wybieramy się jeszcze nad morze. Chłopiec będzie miał wtedy już 8mscy. Ciekawa jestem czy będzie już sam siedział? Czy wielka piaskownica będzie dla niego atrakcją? Zobaczymy!

A tymczasem zastanawiam się, jakie rzeczy są według Was niezbędne przy podróżach z takimi, powiedzmy maksymalnie rocznymi, dziećmi?

Czekam na podpowiedzi, może pomogą mi ulepszyć nasze wakacyjne pakowanie.

Pozdrawiam,
Agnieszka.

4 cze 2015

o skarbach.

Czasami znajdujemy je tam, gdzie zupełnie byśmy się ich nie spodziewali. 

Stare, opuszczone domy - można by rzec: ruiny - to miejsca, w których najczęściej znajduje się kupa śmieci. Ale czasami trafia się perełka. Tak było i tym razem. Mój J. nie pozwala mi chodzić w takie miejsca (i trudno mu się dziwić), ale tym razem poszedł ze mną. Czułam, że coś znajdę. Po prostu wiedziałam. I oto jest - malutkie, urocze, szczebelkowe krzesełko w dziecięcym rozmiarze.


Krzesełko miało na sobie grubą warstwę olejnej farby. Postanowiłam, że się jej pozbędę i pomaluję to maleństwo na kolor pasujący do naszych wnętrz - będzie fajnym akcentem w pokoju Gwiezdnego Chłopczyka.




Kiedy jednak spod grubej warstwy farby wyłonił się rysunek bukowego drewna zaczęłam się wahać - może powinnam zostawić je takie obdrapane? Co prawda przecierane meble to nie mój styl, ale w tym wypadku taki wygląd mnie zauroczył. 





Co o tym sądzicie? Malować? Zostawić jak jest?

Pozdrawiam serdecznie,
Agnieszka.